piątek, 26 kwietnia, 2024
Strona głównaGaleriaJohn Porter dla naTemat: Nie muszę podawać ręki Dudzie. Poczekam na lepszego...

John Porter dla naTemat: Nie muszę podawać ręki Dudzie. Poczekam na lepszego prezydenta

– Polak jest strasznie zakompleksiony, jest to tym bardziej niepokojące w kraju tak ultrapatriotycznym. Nie sprawdza się np. przełożenie angielskiego humoru na Polaków, bo oni nie mają do siebie dystansu. Nasze społeczeństwo lubi mieć nadzieję, że te żarty nie są o nich – wyznał w rozmowie z Kamilem Frątczakiem John Porter, walijski muzyk, kompozytor, autor tekstów i członek Akademii Fonograficznej ZPAV.

Jest pan smutnym człowiekiem? 
Nie wiem, czy to odpowiednie słowo. Wydaje mi się, że bardziej refleksyjnym, wrażliwym. I to nie jest usprawiedliwianie siebie, ale artyści mają trochę inną wrażliwość. Jako artysta czasami jestem w innym świecie, chociaż w obecnej sytuacji to czasami nawet lepiej.
Zapytałem o to, ponieważ miałem takie wrażenie, słuchając pańskiej nowej płyty. I od razu skojarzyło mi się ze smutnym nastrojem wielu Polaków.
Na tym polega sztuka. Artysta przekazuje, co czuje, tym samym tworząc taki korytarz emocji. Razem z Agatą odczuwamy różne „klimaty”. Mimo wszystko społeczeństwo jest zdołowane. Oczywiście my nie chcemy mu dokładać, ale chcemy pokazać, że my to rozumiemy przez własne, osobiste doświadczenia i solidaryzujemy się z nimi.
Od prawie 50 lat mieszka pan w Polsce. Jest pan bardziej polskim Walijczykiem czy walijskim Polakiem?
Jestem człowiekiem uniwersalnym. Nie przypisuję sobie żadnej tożsamości narodowej. Chociaż czasami fajnie by było, ale szczerze mówiąc, nie czuję tego. Miewam momenty dumy, ale nie cały czas, nie macham flagami.
A co z obywatelstwem? Rozumiem, że po tylu latach ma pan też polskie?
Nie. Dostałem odmowę. Trzeba było wypełnić taki formularz. Znalazłem nawet panią, która pomogła mi wszystko skompletować. Sprawdziła mi te dokumenty, według niej wszystko było w porządku i mogłem składać je w urzędzie. Po ponad roku otrzymałem list, który odebrałem jako bardzo złośliwy. Według nich brakowało wielu dokumentów: pierwsze małżeństwo, rozwód, akty urodzenia. 
Ja tam na miejscu pokazywałem, że mam kartę stałego pobytu. A oni mi kazali udowadniać, z jakiej racji ja mieszkam na terenie Polski. Zamiast porozmawiać, wyjaśnić, to poczułem się opluty. Nie chodzi o to, że ja tu siedzę, nic nie robię i chcę obywatelstwo, bo jest brexit. Dostałem dużo od tego kraju, ale też bardzo dużo dałem. Na dodatek dostałem odznaczenie z Ministerstwa Kultury, kiedy jeszcze było „dobre”. Widocznie zły zawód wybrałem. Gdybym był piłkarzem, to pewnie obywatelstwo dostałbym z dnia na dzień.
Ale też wszystko ma swoje pozytywne strony. Nie muszę podawać ręki Andrzejowi Dudzie. Poczekam, aż będzie lepszy prezydent. Może wtedy przychylniej na mnie spojrzą (śmiech).
Oprócz tego, że jest pan muzykiem, to z wykształcenia jest pan politologiem. Co pan myśli o obecnej sytuacji politycznej w naszym kraju?
Przez ostatnie parę tygodni zauważyłem, że wszystko wymknęło się spod kontroli. To jest jakaś całkowita kakofonia, panika. Ja zaczynam być cyniczny wobec polityków. Żaden z polityków nie polepszy naszego życia.
Co pana uderza najbardziej?
Co mnie boli? Nawet Mussolini miał jakąś filozofię (śmiech). Można było ją lubić lub nie, ale zawsze coś można było zrozumieć. A tutaj wszystko jest totalnie niezrozumiałe. To, co się dzieje w Polsce, jest bardzo podobne do tego, co dzieje się w Wielkiej Brytanii. Mamy Jarosława Kaczyńskiego, który, uważam, jest szumowiną i Borisa Johnsona, który jest taki sam. To wszystko jest bardzo podobne, tylko na zupełnie innym poziomie. Chodzi o większy rozmach.
Wszystko jest bardzo skorumpowane. Każdy wyciąga tylko, ile się da. 
Jeśli jesteś członkiem PiS to nawet jeśli przegrasz wybory, jesteś milionerem. Boli mnie to, bo widać, że są dobrzy ludzie, jak Trzaskowski. Nawet świętej pamięci Lemmy mówił, że każdy polityk to pinda po prostu. I coś mimo wszystko w tym jest.
Widzę, że wiele to pana kosztuje…
Boli mnie to po prostu. Bo kiedyś człowiek wierzył w pewne ideały. Umówmy się, PO też było skorumpowane, ale nie na taką skalę. Starali się chociaż trochę hamować, a tu trochę straciliśmy kontrolę. Jednak umówmy się, że cały świat ją stracił. To jest straszne. 
Na początku zapytałeś mnie, czy jestem smutny. Smutny nie, ale jestem w depresji przez wojnę, która nadal trwa obok. I najgorsze, że coś mi mówi, że Rosjanie spróbują robić jakieś prowokacje wobec Polski. Oni cały czas testują, na ile mogą sobie pozwolić. 
A jak ocenia pan polskie społeczeństwo?
Polak jest strasznie zakompleksiony, jest to tym bardziej niepokojące w kraju tak ultrapatriotycznym. Nie sprawdza się np. przełożenie angielskiego humoru na Polaków, bo oni nie mają do siebie dystansu. Nasze społeczeństwo lubi mieć nadzieję, że te żarty nie są o nich.
Oczywiście, też są różne wrażliwości. Umówmy się, że Polacy przez lata byli szczuci. Trzeba brać pod uwagę, że nie wstaniemy nagle i nie powiemy: wszystko jest okej. Ja tu mieszkam od 1977 roku i jak był stan wojenny, to dopiero Polacy dostali w kość. W tym kraju były naprawdę ciężkie represje.
Jak zmieniliśmy się przez ten czas, kiedy u nas pan mieszka? Jak Polska się zmieniła?
Ja parę razy wracałem do Anglii, bo tu naprawdę było ciężko. Ludzie byli tak zdołowani, mieli dość, nie mieli siły. Więc nie ma co się dziwić, że Polak jest taki, jaki jest. 
Pozornie się zmieniliśmy. Kiedy były te zmiany, wydawałoby się, że ludzie poszli naprzód, w kierunku normalności według standardów Unii Europejskiej.
Niestety mimo wszystko, nasze społeczeństwo jest bardzo skłócone. Dopóki PiS nie dopchał się do władzy, człowiek uważał, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Jednak okazało się, że to były tylko pozory i znowu pojawiły się stare mentalności PRL-owskie. Boli mnie ten wieczny szowinizm wobec kobiet. Co jest absurdalne, 40 proc. kobiet chce zagłosować na tych, którzy są przeciwko nim.
No właśnie! Niebawem wybory. Pan nie może głosować niestety, ale gdyby pan mógł…
To ja bym głosował na PO, wiadomo. Uważam, że trzeba odsunąć PiS od władzy. To jest zło wcielone po prostu. Nie zrobili nic dobrego dla nikogo. Wszyscy tam żyją w zakłamaniu. Wiele złego przydarzyło się obywatelom przez nich, więc czas dopuścić innych do władzy.
Wydał pan nową płytę razem z Agatą Karczewską „On the wrong planet”. W opisie czytamy, że opowiada o bólu, wyobcowaniu i namiętnościach. Opowiedziałby pan więcej o tych emocjach?
Piosenka tytułowa podsumowuje prawie wszystko. „On the wrong planet”, czyli nie ta planeta, na której człowiek szuka miejsca dla siebie. Jest bardzo ciężko, kiedy ludzie udają, że mają tu swoje miejsce. Okazuje się, że wielu wciąż go szuka, biega w pogoni za miłością. Społeczeństwo w sumie jest bardzo smutne. 
Ludzie udają, że jest fajnie, kiedy nie jest. Nie mówię, że nie mamy dobrych momentów. Dlatego ważne jest, by je doceniać i cieszyć się nimi, bo nie wiadomo, co będzie jutro.
Czy pan znalazł to miejsce na planecie dla siebie?
Nie znalazłem. Nie wiem, gdzie mam być i z kim. Coraz bardziej wycofuję się ze społeczeństwa, bo nie toleruję idiotów, nie lubię głupoty. Moje życie prywatne nie jest zbyt udane. Nie mówię, że jest do niczego, ale były w moim życiu momenty, gdzie coś mi nie wyszło.
Co konkretnie poszło nie tak?
Nie mówię tylko o kobietach czy związkach. Czasami masz w głowie plan, który myślisz, że wyjdzie, a tu… kolejna porażka i trochę przykro.
Wspomniał pan o związkach. To wyobcowanie to trochę poczucie samotności? 
Być samemu, a być samotnym to dwie różne rzeczy. Myślę, że każdy po części czuje się samotny. Naturalnie jesteśmy zwierzętami stadnymi. Wszystko skupia się wokół tego, że bardzo trudno jest wybrać drogę w swoim życiu i być w niej konsekwentnym. 
A namiętności? 
Kiedy komponujesz piosenkę, napiszesz tekst i pierwszy raz wykonasz ten numer, to jest całkowity odlot. Każdy z nas odczuwa rozmaite namiętności. Nie ma namiętności bez pożądania i na odwrót. Pożądamy rzeczy, ludzi. Namiętności rodzą się wtedy, kiedy się wychowujemy albo realizujemy te nasze pożądania.
Obserwuje pan polską scenę muzyczną? Co sądzi pan o artystach młodego pokolenia? 
Uważam, że rynek muzyczny jest naprawdę na bardzo dobrym poziomie. Co prawda, niewiele rzeczy mi się podoba i nie za bardzo lubię te wielkie gwiazdy polskiego show-biznesu, ale ogólnie uważam, że jest bardzo dobrze.
Opłaca się być artystą w Polsce?
Niestety teraz mamy te wszystkie streamingi i nie jest już tak kolorowo. To dopiero jest oszustwo. Snoop Dog kiedyś powiedział: sprzedam 10 mln płyt, mam 10 mln dolarów, a „sprzedam” 10 mln odtworzeń na streamingu i nie wiem, czy zarobię 10 dolarów. Gdzie te pieniądze idą? To jest skandaliczne. Pamiętam, że dostałem kiedyś taki list od jednej z platform. Za 25 tys. odtworzeń dostałem 15 złotych. To jest chore, niczym mafia po prostu.
Myślę jednak, że w tym zawodzie nie chodzi tylko o pieniądze. Ważne jest to, czy robisz to, co kochasz. W mojej karierze miałem bardzo dobre chwile, ale także naprawdę bardzo złe. Pomimo wszystko, nigdy nie zrezygnowałem z tego, co robię. Jednak w wielu przypadkach, w pewnym momencie głód artystyczny opada i skupiasz się jedynie na tych kwestiach finansowych. 
Na początku swojej kariery zadebiutował pan z Korą i Markiem Jackowskim w projekcie „Maanam – Eletryczny Prysznic”. Jak wspomina pan tę współpracę? 
Marek Jackowski pracował w Jazz Forum. Miał robić recenzję koncertu, na którym spotkaliśmy się przez przypadek. Powiedział mi, że podobno fajnie gram na gitarze, a on skończył właśnie pierwszą edycję Maanamu i chciałby spróbować coś ze swoją żoną (śmiech). Pomyślałem sobie: No dobra, zobaczymy. 
Graliśmy jam session u nich w mieszkaniu przy Okopowej. Kora była wtedy jeszcze taka nieśmiała. Przynajmniej taka się wydawała. Zaczęliśmy spotykać się regularnie i tworzyć program. Niedługo potem zaczęliśmy grać koncerty. Kora nabierała coraz więcej pewności siebie. Po jakimś czasie nasze drogi naturalnie się rozeszły, bez większych kłótni. Zamiast jednego fantastycznego zespołu, powstały dwa.
Jaką artystką była Kora?
Kora jest bezkonkurencyjną dla mnie postacią do dzisiaj. Co prawda pod koniec życia jej twórczość była coraz słabsza. Ale nie ma postaci, które naród by tak pokochał, jak ją. Chociaż PiS zarzucił jej, że „zdradziła kraj”. Straszne! Jak można takie rzeczy mówić?!
Kora była bardzo konkretna. Przez ten czas, kiedy mieliśmy kontakt, dla mnie zawsze była bardzo sympatyczna.
A jakim była człowiekiem?
Różnie bywało. Mam wrażenie, że to zależało od dnia (śmiech). Zazwyczaj była bardzo empatyczna. Ale potrafiła też być bardzo ostra. Jeżeli ktoś wkraczał w jej sferę prywatności, trzeba było uważać. Nigdy nie miałem z nią konfliktu. Właściwie, może raz… Chyba właśnie wtedy trafiłem na zły dzień (śmiech).
Kora musiała nagrać szybko singiel dla wytwórni niemieckiej. Moim zadaniem było poprawienie jej angielszczyzny w piosence. Niestety Kory angielski był fatalny, ale zapłacili mi i kazali poprawiać. No więc zwróciłem jej uwagę raz, drugi, trzeci, aż w końcu wybuchła i krzyknęła: Ku*wa mać, spie*dalaj! (śmiech).
Ale to był jedyny raz. Ona bardzo musiała walczyć o poszanowanie w tzw. damsko-męskim świecie. Była bardzo mocna, czasem wręcz rozbrajająco szczera w tym, co mówiła. Ja ją bardzo lubiłem. Nie bała się niczego, nie bała się mówić, co myśli. Nie ma takiej postaci teraz. Taka na przykład Nosowska to dla mnie wciąż jej „cień” po prostu.
A jaką była kobietą? 
Kora lubiła konkretnych facetów. Takich mężczyzn, którzy jak mieli być, to miał być konkret. Żaden artysta z głową w chmurach, oj nie. 
W tym roku mija 5 lat, odkąd Kora odeszła. Jak pan zareagował na wieść o jej śmierci? 
Spodziewałem się tego. To było oczekiwanie. Jakieś pół roku-rok przed jej śmiercią robiono film o Korze. Sporo mnie było w tej produkcji, aż byłem zdziwiony. W trakcie nagrań spotkałem się z nią. Powiedziała mi wówczas, że nie jest już dobrze. Ale cały czas miała jaja mi powiedzieć: Za to ty świetnie wyglądasz.
Ona była po prostu kochana, ale w taki konkretny sposób, niekiczowaty. Dopóki była zdrowa, wiedziała, czego chce, miała pewną wizję i chciała osiągnąć to, co w niej widziała. Ja szanuję takich ludzi, bo wiedzą, czego chcą i nie marnują czasu na lewo i prawo.
Współpracował pan z wieloma artystami: Kora, Anita Lipnicka, Wojtek Mazolewski, Nergal, teraz Agata Karczewska. Która współpraca była dla pana najbardziej owocna?
Z Anitą połączyło nas coś więcej niż tylko muzyka. Może dlatego też rozstaliśmy się, bo nie daliśmy rady z tym wszystkim. Wracaliśmy do domu i na okrągło był temat pracy. Każdy mógłby zwariować. 
Od każdego z nich czegoś się pan nauczył.
Tak, zdecydowanie. Dlatego cudownie jest czerpać od różnych artystów. Ciągły rozwój nie tylko artystyczny, ale także nauka podejścia do życia to bardzo cenne doświadczenia. Trzeba podejmować współprace z ludźmi, od których możesz się czegoś nauczyć, a jeżeli nie, to nie ma co. 
Ale wracając do tematu Kory i jej rangi. Wśród tych ludzi, których mamy, niestety nikt jej nie dorównuje. Wśród mężczyzn też nie. Chociaż może są osoby, które myślą inaczej. I tu nie chodzi o talent, bo jest masa zdolnych artystów. Po prostu nikt nie ma takiej charyzmy, jaką miała Kora.
Tarantino obiecał, że nakręci 10 filmów i zakończy swoją karierę. Pan obiecał trylogię. Było „Back in Town”, „Honey Trap”. Kiedy trzecia część i czy ten album będzie ostatnim krążkiem Johnego Portera?
Będzie trzeci, solowy album. Czy będzie moim ostatnim w ogóle? Zobaczymy (śmiech). Mam nadzieję, że nagramy go pod koniec roku. Ale będzie na pewno, obiecuję!

Artykuł pochodzi z tej strony.

RELATED ARTICLES

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Most Popular